...ani czytać czegokolwiek...

Niech będzie przeklęty przez usta Siedmiu Aniołów, którzy przewodzą przez siedem dni tygodnia,
i przez usta tych aniołów, które po nich następują i walczą pod ich sztandarem.
Niech będzie przeklęty przez Czterech Aniołów, którzy przewodzą przez cztery pory roku,
i przez usta wszystkich tych aniołów, które po nich następują i walczą pod ich sztandarem…
Niech Bóg nigdy nie wybaczy mu jego grzechów.
Niech gniew i oburzenie Pana ogarnie go i płonie na jego głowie.
Niech wszelkie przekleństwa Księgi Praw spadną na niego.
I zapowiadamy Wam, że nikt nie może porozumiewać się z nim ani słowem, ani pismem,
ani okazywać mu jakichkolwiek względów, ani przebywać z nim pod jednym dachem,
ani zbliżyć się doń na mniej niż cztery łokcie, ani czytać czegokolwiek, co on napisał.

Fragment ekskomuniki wg Richard H. Popkin, Avrum Stroll, Filozofia, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 1994.

wtorek, 8 grudnia 2015

Nie odwrotnie

Wszystko przychodzi o wiele za późno. Uczę się zbyt długo, poprawiam z ociąganiem, doświadczeniom nie ufam, nie zawierzam, a przeciwnie – rozgrzebuję je, obwąchuję, smakuję, wypluwam, poza obręb oczu raz i drugi odsuwam.

I znowu sięgam, podciągam, światło dodatkowe na stoliku zapalam, albo też gaszę oświetlenie… Niekiedy siedzę cicho w zupełnej ciemności aby odwyknąć od formy i zapachu, aby nabrać dystansu, zapomnieć, jak najbardziej zapomnieć i wtedy nagle ponownie rzecz całą sobie uświadomić. Na świeżo, na nowo, na serio.
Zaraz, zaraz – przecież sam wybrałem moment, w którym uświadomić sobie mam to nowe doświadczenie. Sam określiłem chwilę podsunięcia sobie pod nos tego, co ma mnie zaskoczyć. Ale jak zaskoczyć, gdy wszak już wiem, że ono czeka na ten moment, gdy sam sobie je ujawnię.
Co chcę wiec wyciągnąć z tej nałożonej na siebie ciemności, co zyskać z odwlekania, z oczekiwania, gdy świeżość wrażenia w tymże odwleczonym czasie już poszarzała, tłem miejscami przeszła, kontury w przedmiotach zewsząd napierających zacierać poczęła?
A może tak trzeba? Może być tak musi, że doświadczenie sobą się staje, wtedy, gdy zostaje na stole pod lampką nocną powoli rozpostarte, z bliska ujrzane, w sposób wątpiący obwąchane. Może tak być musi, że powinno być uznane za byt szczególny, autonomiczny, choć (przecież) nierozerwalnie związany z kontekstem, który w sposób zasadniczy go wytworzył?
Faktem jest, że z biegiem czasu coraz rzadziej doświadczamy rzeczy nowych, oryginalnych, godnych przechowania, odpowiednich do budowania zrębów kolejnych stref konstatacji, wznoszących nas na poziom dalszego widzenia, lepszego zrozumienia, bardziej prawdopodobnego przeczuwania.
Nie dowierzam, ale grzebię w przestrzeni i kurz odsiewam. Zagarniam mgły i pyły, łzawię, kicham, wymiotuję, ręce kaleczę i wciąż wyłuskuję.
A później patrzę na dłonie i widzę, że mam na palcach kleistą pajęczynę, a w rękach kilka zeschłych listków i wilgoć zdjętą dłonią z czoła.
Wiem jednak, że te liście oklejone pajęczyną będą mi jutro jedyną biżuterią. Pachnącymi ziemią oznakami szukania. Bo tak naprawdę jedynie szukanie w życiu wydaje się cenne. I chyba dobrze jest to szukanie w sobie odnajdywać, nawet, gdy nic poza nim w życiu nie zostaje odnalezione.
Musimy nieustannie szukać i kochać.
I nawet nie odwrotnie.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz