...ani czytać czegokolwiek...

Niech będzie przeklęty przez usta Siedmiu Aniołów, którzy przewodzą przez siedem dni tygodnia,
i przez usta tych aniołów, które po nich następują i walczą pod ich sztandarem.
Niech będzie przeklęty przez Czterech Aniołów, którzy przewodzą przez cztery pory roku,
i przez usta wszystkich tych aniołów, które po nich następują i walczą pod ich sztandarem…
Niech Bóg nigdy nie wybaczy mu jego grzechów.
Niech gniew i oburzenie Pana ogarnie go i płonie na jego głowie.
Niech wszelkie przekleństwa Księgi Praw spadną na niego.
I zapowiadamy Wam, że nikt nie może porozumiewać się z nim ani słowem, ani pismem,
ani okazywać mu jakichkolwiek względów, ani przebywać z nim pod jednym dachem,
ani zbliżyć się doń na mniej niż cztery łokcie, ani czytać czegokolwiek, co on napisał.

Fragment ekskomuniki wg Richard H. Popkin, Avrum Stroll, Filozofia, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 1994.

środa, 27 stycznia 2016

Jeszcze tylko ta noc

Wyszedłem z siłowni wprost w słońce.
Ale…był jeszcze wiatr.
Jeszcze raz: Wyszedłem z siłowni w słońce i w wiatr.
26 stycznia, Szczecin, temperatura w środku miasta (a podejrzewam, że także w okolicach dzielnic peryferyjnych) +9ºC. No i ten wiatr — ciepły, utulający, ogarniający… Czułem w mięśniach wysiłek godzinnych zmagań z żelazem, a pod powiekami przyjemne znużenie nagromadzonej pod skórą gorącej pary, polewanych wodą kamieni w saunie.
Wysiłek, gorące i zimne kąpiele i ta — niemal wiosna na zewnątrz.
Czułem się młodo, szczęśliwie, swobodnie… Szedłem wzdłuż al. Wojska Polskiego w stronę domu i myślałem, że zaraz zrobię sobie kawę — dobrą kawę — taką ze zmielonych własnoręcznie ziaren, zaparzoną w kafetierce, osłodzoną trzcinowym cukrem.
I myślałem też, że w domu będzie Kasia i kot i rozpoczęta niedawno książka i komputer…
I myślałem też o jutrze, że mam jeszcze do odebrania pieniądze za wyjazd, i o pojutrzu, że pojedziemy z Kasią na zakupy do Berlina. Na zakupy i na wycieczkę. Małe zakupy i krótką wycieczkę, ale zawsze…

I ktoś idący mi naprzeciw uśmiechnął się do mnie, gdy szedłem tak nieco rozchełstany, środkiem chodnika, a zaraz po tym uśmiechu dziewczyna na przystanku tramwajowym zatrzymała na mojej twarzy przez dłuższą chwilę spojrzenie. Zresztą być może to dziewczęce spojrzenie na mojej twarzy, to już sobie domyśliłem, ale mogło się ono zdarzyć.
I mogło, i może zdarzyć się jeszcze wiele — myślałem sobie. A w tym, co się zdarzy z pewnością będzie wiele rzeczy fajnych, ciepłych, słonecznych.

I wtedy pomyślałem, że umrę jeszcze tej nocy.

Albo, że za chwilę, podczas przechodzenia przez jezdnię, najedzie mnie rozpędzony samochód dostawczy, w którym — na skutek pobrania zbyt dużej dawki środków przeciwbólowych — zasłabł kierowca.
I poczułem na twarzy twarde wyżłobienia opony i słyszałem chrzęst miażdżonych kości własnej czaszki. A później już tylko patrzyłem na siebie oczami oczekującej na przystanku na autobus dziewczyny i wzbierały mi w podbrzuszu torsje... Zgnieciona głowa i szyja, pogruchotana — tak bardzo zadbana — klatka piersiowa, wprasowane w asfalt „kaloryfery” mięśni brzucha i posiekana w drobny mak rzepka lewego kolana, które to kolano — w wyniku ostatnich intensywnych ćwiczeń — powróciło niemal do dawnej funkcjonalności.
Straszne, okrutne, żałosne, obrzydliwe…

Dodatkowo, jako patrząca na to wszystko dziewczyna z autobusowego przystanku, nie wiedziałem nic o oczekującej na mnie żonie, kawie, kocie i wycieczce do Berlina. A także o niedokończonej książce i opowiadaniu, które pisałem na kolejny konkurs, lub też, (bo czemuż by nie) w celu opublikowania.  Ale wszak to nie wszystko, to niewiele jeszcze, zważywszy dalsze i bliższe moje plany zakupu roweru, wymiany samochodu i wyjazdu z Kasią na stałe do Niemiec (najlepiej w okolice Jeziora Bodeńskiego). Wszystko to wszak się już urzeczywistniało, wszystko nabierało realnych kształtów i barw prawdziwych, nie fatamorganowych refleksów słonecznych.  Wszystko stawało się możliwe…

Zgasłem, zwiesiłem głowę, poczłapałem w stronę przejścia dla pieszych.

       

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz