Czy się boję? — myślał przez chwilę, jakby naprawdę zastanawiał się nad odpowiedzią. A przecież znał ją od dawna. Brzmiała ona: „Nie wiem”. Bo nie wiedział. Nie wiedział jak odpowiedzieć na pytanie postawione w ten sposób. A przecież wszyscy niemal je tak stawiali. Więc odpowiadał. Niekiedy, że tak, a innym razem, że nie. Zależy, kto pytał. Ale odczuwał trywialność tego pytania i banalność własnych odpowiedzi. Boję się, nie boją się, boję się trochę…To wszystko. A przecież, a przecież… Ale co tu właściwie mają do rzeczy jego osobiste obrachunki ze śmiercią. Jego uczucia, jego lęki i nadzieje… Kapłan — o ile wzywa go wierzący — winien wspomóc umierającego w wyprawie na tamten świat w sposób przede wszystkim, o ile nie jedynie, techniczny. Obrządek spowiedzi, pomazanie… Tak, to podprowadza pod drzwi tylko, no — w miejsce, gdzie te drzwi podobno się znajdują, ale całe wcześniej, jak i całe później, to są rzeczy jedynie jego. Moje. Moje i Boga. Boga i moje. Nasze. Nie, jego, tego Podprowadzacza.
Ani filozofia, ani biologia, ani psychologia, nie jest jego domeną, ale choćby nawet wszystkie te nauki do cna zgłębił — nie odpowiedziałby do końca na żadne z jego pytań. Oparty o ten swój dogmat, o baśniowy, prościutki schemat świata, nachyla się nad oceanem ludzkiej trwogi i na wody, których objąć wyobraźnią swoją nie jest zdolny, na wody te kładzie kadzidlane formułki, niby ciasteczka, niby czapeczki bitej śmietany i żywioły głosem bezbarwnym, obojętnym, wyuczonym kanalizować, uspokajać, wygładzać zamierza. Czy ten facet, tam, na krześle, gotów jest, umie, chce go choćby zrozumieć?
Czy go w ogóle słyszy?
Uśmiechnął się boleśnie do pomyślanego pytania. Nie, ten facet na pewno nie. Wszak go znał. I nagle naszła go ochota unieść się na posłaniu i strzelić tamtego znienacka w mordę. A później splunąć mu w twarz i patrząc, jak obciera ze śliny oczy — umrzeć uspokojonym. Albo nie, może lepiej byłoby włożyć tamtemu palec w oko. Głęboko, aż do mózgu. Niech zawyje, niech się przerazi. Niech ze zdziwienia i z lęku i z bólu zagada po ludzku, niech wrzaśnie, zapłacze, niech twarz szczerą obnaży.
Niestety, nie miał nawet dość siły, aby sięgnąć do szuflady po papierosa.
— Przepraszam, czy ojciec jest pedofilem? Głos Andrzeja był całkiem obcy, ale czuł, że to on powiedział.
Że wreszcie to powiedział.
K. Salak. "Przytul mnie ojcze". Fragment
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz