...ani czytać czegokolwiek...

Niech będzie przeklęty przez usta Siedmiu Aniołów, którzy przewodzą przez siedem dni tygodnia,
i przez usta tych aniołów, które po nich następują i walczą pod ich sztandarem.
Niech będzie przeklęty przez Czterech Aniołów, którzy przewodzą przez cztery pory roku,
i przez usta wszystkich tych aniołów, które po nich następują i walczą pod ich sztandarem…
Niech Bóg nigdy nie wybaczy mu jego grzechów.
Niech gniew i oburzenie Pana ogarnie go i płonie na jego głowie.
Niech wszelkie przekleństwa Księgi Praw spadną na niego.
I zapowiadamy Wam, że nikt nie może porozumiewać się z nim ani słowem, ani pismem,
ani okazywać mu jakichkolwiek względów, ani przebywać z nim pod jednym dachem,
ani zbliżyć się doń na mniej niż cztery łokcie, ani czytać czegokolwiek, co on napisał.

Fragment ekskomuniki wg Richard H. Popkin, Avrum Stroll, Filozofia, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 1994.

piątek, 15 grudnia 2017

Święty skrzek




Wynurzyłem się z odmętów wirtualnych kręgów – siedmiu albo i więcej – gdyż coś mi pod drzwiami zaskrzeczało. Czyżby rzeczywistość upominała się o swoje miejsce w moim życiu? Czy to realność, pospolitość, zwykłość, codzienność włazi mi tu, do pokoju, podczas gdy ja leżę w wirtualnej sferze? Już miałem cisnąć w stronę owego skrzeku gumowym kapciem na grubej podeszwie, gdy w szparze pomiędzy drzwiami zauważyłem skrawek rudego futra, za którym postępował pysk, przednie łapy, a wreszcie tułów dopełniający anatomicznej całości stworzenia zwanego Bździunią.
Czego tu chcesz kocie? – zapytałem ssaka, który podpełznął w pobliże łóżka, a następnie zwrócił pysk w stronę stojącej w rogu pokoju palmy. Chcesz znęcać się nad niewinną roślinką? Chcesz gryźć, drapać ocierać swój zwierzęcy, fałszywy, wąchaty, koci, otłuszczony rybną saszetką pysk i rozwieszać na sypialnianym flancu napastliwe, zaborcze feromony, aby później utrzymywać, że ten kwiat, jak zresztą też łóżko, nocny stolik, wszystkie krzesła w domu, a także drzwi, torby foliowe, szafy i kapcie są twoją własnością?
O nie, ten pokój jest nasz i tylko nasz. Ten pokój, w którym śpimy, czytamy, a także niekiedy się przytulamy, jest prywatny, małżeński, intymny, pozostałym ssakom niegościnny.
Tutaj panuje bezkociość całkowita i panuje od samego początku, od kiedy w tym domu zamieszkaliśmy. I jest to bezkociość bezdyskusyjna, totalna, nieznosząca sprzeciwu – kategoryczna i despotyczna.
Cały dom ci nadskakuje, ulega, ustępuje, wręcz łasi się do ciebie. Wszędzie jesteś głównym lokatorem, ale nie tutaj. Tutaj panuję ja i Kasia. Kasia i ja. Tutaj występuje – w przeciwieństwie do reszty pomieszczeń – bezsierściowość.

Idź te swoje biadolenia wygłaszać gdzie indziej, na balkon na przykład. Żebyś choć zamiałczeć zwyczajnie umiał; tak, jak inne, normalne proszące o strawę, albo o kwiatka koty. Ale nie — ty skrzeczysz jak żaba, jak stare zawiasy, jak stuletnia skrzynia odkopana na Saharze.
Idź już, idź i zamknij drzwi.  
Zatrzasnąłem laptopa i położyłem głowę na poduszkę. Dopiero teraz usłyszałem, że w pokoju gra radio. W tle, niegłośno, nastrojowo, świątecznie. Jak miło, że tak gra, jak ładnie śpiewa Bing Crosby White Christmas , a po nim  Elvis Presley Lonely i This Christmas, a za nimi Chris Rea w Driving Home For Christmas, no i oczywiście George Michaela w swoim Last Christmas. I już w chwilę później Stille Nacht w trzech językach po czym, po krótkich wiadomościach, kolędy polskie. Śliczne. A nieco później, ale za to przez całą godzinę będą polskie pastorałki z Podhala.
I nagle zrozumiałem, co mi od dwóch mniej więcej godzin, nie pozwala na pełne, swobodne, spokojne rozkoszowanie się wirtualną emigracją. Oto zmieniając portale społecznościowe, przeskakując pomiędzy tematami, rzucają się w różne rejony ziemi, wszędzie tam, gdzie mnie na kształt latającego dywanu poniósł laptop — słyszałem radio, z którego kapała, sączyła się, ciekła, a następnie lała się Wszędobylska, Uniwersalna Pieśń Wielkanocna.
Poprzez dzieciństwo, młodość i dojrzałość: wszędzie i zawsze ta sama i tak samo śliczna i tkliwa i wzruszająca.
Jak, nie przymierzając, landryna w wymiocinach.
A wszak już od dawna nie wierzę w Mikołaja, od kiedy pamiętam nie lubię zimna, nienawidzę śniegu, kpię z bałwana, wzdragam się przed łyżwą i sankami, nie spożywam ciał innych ssaków, nie wierzę w trzech króli, tudzież w w ducha świętego, nie uznaję zabijania karpia i wycinania drzewek, brzydzę się zakupami, krew we mnie się gotuje, gdy mam gotować dla innych, tym bardziej, że cała moja emigracyjna rodzina, to żona Kasia i kicia Bździunia.

Kasia jest jeszcze w pracy, a ssak znów jęczy pod drzwiami.
Choć koteczku, choć, poskrzecz mi trochę.
A później wskocz na parapet i pogryź kwiatuszka.
Niech to będzie twoja choinka.

Gdzie ten pilot do cholery!